niedziela, 26 lutego 2012

5. OSTATNIO ZWIERZAŁ SIĘ NAM, ŻE JESTEŚ SUPER I BARDZO CIĘ LUBI.

    - Już nie mogę… - stwierdził Niall wkładając do gęby ostatniego pączka z toffi.
  - Nie dziwię się… - powiedział Zayn wlepiając oczy w swoje lustrzane odbicie. Tak… wspominałam, że Malik co dwie minuty sprawdza swój wygląd w lusterku? Nie? No to wspominam, że Malik co dwie minuty sprawdza swój wygląd w lusterku.
   - Malik, zostaw już to lusterko. – powiedziałam, po czym wyrwałam mu przedmiot z ręki i sama się w nim przejrzałam.
   Właściwie to ja miałam iść do mojego domu SAMA, ale chłopcy zaczęli się bawić w pięciu Jamesów Bondów i wpierdolili mi się na chatę. Jak ja ich nienawidzę. W sumie to nie nienawidzę ich, ale czasami wkurzają mnie tak bardzo, że mam ochotę rozstrzelać wszystkich.
   - Zostaw to debilko! – Malik krzyknął jak małe dziecko i próbował mi wyrwać lusterko z ręki. Na szczęście ja byłam, jak karate kid czy coś, i uciekłam Zaynowi do kuchni, ale ten zaczął mnie gonić i wylądowałam na blacie kuchennym obok zmywarki. – Ivy, no… - przeciągnął drugie słowo.
   - Czego chcesz, Zaynoldzie? – spytałam.
   - A niczego, tak sobie pomyślałem, że mogłabyś mi oddać lusterko! – krzyknął zrozpaczony.
   - Hmm… niech pomyślę. – zaczęłam udawać, że myślę. Właśnie, udawać, bo tak naprawdę to ja nie myślę. – NIE! – krzyknęłam mu prosto w twarz, zeskoczyłam z blatu i pobiegłam w stronę Nialla idącego w stronę tej nieszczęsnej kuchni. Wskoczyłam mu na ręce i krzyknęłam:
   - Niallerze, obroń mnie przed tą okrutną bestią!
   - Y, co? – powiedział trzymając mnie na rękach i nie wiedząc, o co chodzi.
   - Gówno. – powiedział Zayn. – Niech ona odda mi moje różowe lusterko! Ono przynosi mi szczęście!
   - Aha. – odpowiedział Niall, po czym postawił mnie na podłodze i niewzruszony poszedł okupywać moją lodówkę.
   - Horan! Zostaw moją lodówkę! – krzyknęłam i spojrzałam na Zayna, który tylko uśmiechnął się chytrze i zaczął się do mnie zbliżać. – Y… cześć, Zayn… - powiedziałam cicho i korzystając z chwili zwiałam do salonu, gdzie reszta chłopców grała w jakąś grę. No co? Skąd mam wiedzieć, w co oni grają? To, że to play station jest moje, nie znaczy, że się na tym znam. Rodzice to kupili i nie wiem, po co, bo nikt w tym domu tego nie używa. A jeśli już, to tylko One Direction, kiedy się tu wpieprzą.
   Usiadłam między Harrym a Liamem i spojrzałam na każdego z nich. Nawet mnie nie zauważyli. No przepraszam bardzo, ale ja jestem Ivy Irene Garcia i mnie się zauważa! Pomachałam każdemu ręką przed oczami, ale nic. Nawet nie spojrzeli na mnie. Wstałam zdenerwowana i odłączyłam do durne play station z prądu.
   - Ej, co się stało?! – Lou pierwszy poderwał się z miejsca.
   - Nie wiem, chyba prąd wyłączyli… - westchnęłam.
   - Naprawdę? – Harry był wyraźnie niezadowolony. – To kurde szkoda, bo tak fajnie się grało.
   - No nic, innym razem dokończymy. – stwierdził Liam.
   NIE WIERZĘ! Oni naprawdę uwierzyli w to, że wyłączyli prąd? No cóż, nie wnikam.
   Usiadłam na fotelu i zaczęłam bawić się swoim telefonem.
   - Co tam kwiatuszku? – usłyszałam Harolda siadającego na oparciu fotela.
   - A nic łodyżko. – powiedziałam wpatrując się w ekran telefonu.
   - Co?! Nie chcę być łodyżką! – żachnął się i odszedł w pokoju.
   Spojrzałam na Harolda, jak na idiotę, czyli jak zawsze, i wróciłam do zabawy moim telefonem.
   - Ivy… - usłyszałam pana Oddaj Mi Moje Lusterko. – Oddasz mi moje lusterko?
   - Hmm… niech pomyślę… - westchnęłam. – NIE!
   - No to… - złapał się za brodę. – Idę do twojej łazienki i będę się przeglądać w twoim lusterku dopóki nie oddasz mi mojego! – krzyknął na jednym oddechu.
   - I tak nie wytrzymasz tam więcej niż godzinę. – powiedziałam.
   - Zobaczymy! Superman! – krzyknął i wbiegł po schodach na górę.
   Spojrzałam się przed siebie i uniosłam jedną brew. To było dziwne. Naprawdę dziwne. Ale nie wnikam.
   Nagle usłyszałam dziwny dźwięk. Rozejrzałam się po salonie, w którym nikogo nie było. Jeśli nikogo nie było tutaj, to oznaczało tylko jedno.
   Pobiegłam do kuchni, gdzie wszyscy (oprócz Zayna oczywiście, przecież poszedł sobie posiedzieć przed moim lustrem w mojej łazience, co nie?) coś robili. COŚ w ich słowniku to WSZYSTKO!
   Odchrząknęłam głośno, a wszystkie cztery pary oczu zwróciły się ku mnie.
   - O… - uśmiechnął się niewinnie Styles. – Ivy. Cześć.
   - Ty myślisz, że ten twój super słodziutki uśmieszek na mnie działa?! – krzyknęłam.
   - Tak, on właśnie tak myśli. – powiedział smutno Lou.
   - Ostatnio zwierzał się nam, że jesteś super i bardzo cię lubi. – dodał Liam z połową talerza w ręku.
   - Naprawdę? – powiedziałam łagodnie uśmiechając się do Harolda. – A jak wytłumaczycie mi to, że Liam trzyma w ręce pół talerza?! – wydarłam się na całe gardło.
   One Direction. Super. Czemu akurat mnie to spotkało? Czemu akurat ja ich poznałam?! Przecież to nie ludzie, tylko jakieś małpy! Miesiąc temu potłukli mi dwa talerze. Dzisiaj kolejne dwa. Niedługo mama będzie się mnie pytać, co się stało, że talerzy nam ubywa. Dobrze, że teraz z tatą wyjechali na takie przedwakacyjne wakacje, to zdążę kupić jakąś nową zastawę.
   - No… to Niall. – stwierdził Payne. – Chciał sobie wziąć kawałek kiełbasy na talerz i kiełbasa okazała się za ciężka, jak na taki talerz… - westchnął i wciągnął powietrze do płuc. – No i talerz złamał się pod ciężarem kiełbasy.
   - Nie wierzę… - powiedziałam. Wszyscy spojrzeli się na mnie pytająco. – Myślałam, że Niall już zjadł całą kiełbasę, którą miałam w lodówce już z tydzień temu.
   - Aż takim żarłokiem to ja nie jestem! – krzyknął oburzony blondas.
   - Jesteś… – Lou położył mu rękę na ramieniu, a Horan się od niego odsunął.
   - Nie dotykaj mnie! – powiedział.
   Przez pół godziny staliśmy w ciszy, którą przerwał pan Malik.
   - Dobra Garcia, wygrałaś. – powiedział. – Oddaj mi lusterko.
   Wyciągnęłam różowy przedmiot z kieszeni spodni i mu podałam. Stwierdziłam, że już mu go oddam, żeby się biedak już tak nie męczył.
   - Tylko nie po nazwisku, Malik! – powiedziałam groźnie, a ten tylko skinął głową i uśmiechnął się do swojego odbicia. Tak, wszystko już wraca do normy.
   - No to może chodźmy do wesołego miasteczka. – zaproponował Louis.
   Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że jest to nie najgorszy pomysł, a dla mnie to było lepiej, bo nazajutrz przynajmniej będę miała jeszcze coś do jedzenia w lodówce.
   Wzięłam trochę kasy, którą zostawili mi rodzice i wyszliśmy z mojego domu. NA SZCZĘŚCIE!
   - Poczekajcie. – powiedział Niall. – Zapomniałem wziąć sobie kawałek kiełbasy. – chciał się wrócić do domu, ale ja go zatrzymałam ciągnąc go za kaptur od bluzy.
   - Niall… Zamknęłam już drzwi na klucz. W wesołym miasteczku kupię ci popcorn.
   - Okej. – uśmiechnął się i w podskokach ruszył w stronę wesołego miasteczka, a my za nim.

   - No to na co chcecie iść najpierw? – spytałam, gdy czytaliśmy listę przeróżnych atrakcji.
   - Na popcorn! – krzyknął Niall.
   - Na Frugo. – stwierdził Liam.
   - Na Nestea. – dodał Harold.
   - Na Pepsi! – wtrącił się Louis.
   - Na  sok marchewkowy. – uśmiechnął się Lou.
   Jak to było w tej mojej życiowej rutynie, zrobiłam duchowy facepalm.
   - A nie możecie chcieć tego samego? – spytałam. – Byłoby łatwiej. – tak, Ivy Irene Garcia zawsze lubiła ułatwiać sobie życie.
   - NIE! – krzyknęli wszyscy.
   Westchnęłam głośno i podreptałam do automatu z napojami, a za mną reszta plebsu. 
___

Dobra. Niech już będzie. Taki sobie, ale spoko. Mam już w planach coś. :D hahaha, dowiecie się już niedługo! ;P 

niedziela, 19 lutego 2012

4. PRZECIEŻ ONI NAWET NIE UMIEJĄ ŚPIEWAĆ!

   Wspominałam już, że One Direction to skończeni idioci? Nie? No to wspominam, że One Direction to skończeni idioci. Ja to w ogóle nie mam pojęcia, dlaczego oni są sławni! Przecież nawet nie umieją śpiewać!
   - Ja nie umiem śpiewać?! – krzyknął Harold.
   - My nie umiemy śpiewać?! – dodał Zayn.
   Właśnie cała piątka patrzy na to, co robię, czyli… WPIS DO PAMIĘTNIKA!
   -  A możecie nie zaglądać w mój osobisty pamiętnik?! – warknęłam. – Piszę w nim tylko i wyłącznie prawdę. - cała piątka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. – Nie, proszę was, tylko nie to… - powiedziałam z przerażeniem, ale, jak to kiedyś stwierdził Niall, ich żadne zakazy i nakazy nie obowiązują. Po chwili Liam przerzucił mnie przez swoje ramię. Wszyscy wybiegliśmy (właściwie to wybiegli, bo ja byłam brutalnie przerzucona przez ramię Liama) na dwór. Payne ze mną biegł pierwszy, a za nim pozostała czwórka. Może i wyglądałoby to śmiesznie, ale tylko gdybym to widziała, a nie była w to wmieszana.
   - Kurwa, puść mnie pacanie! – krzyknęłam.
   - Nie! – odkrzyknął i zaśmiał się szyderczo.
   Krzyczałam jeszcze tak z dziesięć minut, ale jako, iż to nic nie pomogło, postanowiłam się przespać.

   Poczułam jak ktoś kładzie mnie na czymś twardym. To był dalej ten dureń Liam. Za nim stała cała szlachta i bacznie mi się przyglądała.
   - Gdzie my do kurwy nędzy jesteśmy? – spytałam.
   - W parku. – Louis uśmiechnął się głupkowato.
   - Oh, you make me smile! – zaśpiewał Zayn patrząc się w różowe lusterko, które zawsze nosi w lewej tylnej kieszeni każdych swoich spodni. Znowu facepalm?
   - Ciekaw jestem, kiedy on pójdzie do tego psychiatry… - powiedział Harold, który też nie był lepszy, bo często chodził po domu nago. Rozumiecie to?! NAGO! Nieraz, gdy do nich przychodziłam to podbiegał do mnie goły i krzyczał, że cieszy się, że mnie widzi.
   - Właściwie to wy wszyscy go potrzebujecie. – stwierdziłam wstając. – Idziemy.
   - Garcia! – krzyknął Liam. – Chcesz znowu przeżywać to, co dwadzieścia minut temu?
   - O rety, kotlety! – krzyknął Niall. To chyba było dosłownie, bo właśnie przechodziliśmy obok sklepu mięsnego i blondas zobaczył tam jakieś schaby z konia czy tam czegoś. No co?! Ja nie jem mięsa, więc nie wiem nawet, z czego to biorą. Przez dobre pół godziny pan Horan męczył nas, żebyśmy weszli z nim do tego sklepu. Tak, jakby nie mógł sam tam pójść i kupić sobie te schaby czy coś… W końcu wszyscy w szóstkę weszliśmy do środka, gdzie śmierdziało… mięsem. No dziwne! Że w sklepie mięsnym śmierdzi mięsem… Skandal po prostu! Postanowiłam, że wstrzymam oddech.
   - Wezmę z trzy schaby… - powiedział Niall, spoglądając na to obleśne mięso. Typiara za ladą zaczęła już wkładać to do torebki foliowej. – Albo nie! – krzyknął. – Chcę cztery żeberka.
   Baba w zielono-różowym fartuchu lekko podirytowana wyrzuciła schaby na swoje miejsce i zaczęła wkładać do niej żeberka.
   - Chciałbym te żeberka w świeżej folii. – powiedział Niall. Ekspedientka już wkurzona wyrzuciła torebkę upierdoloną w schabie i wzięła świeżą, do której zaczęła wkładać żeberka. – Właściwie… - westchnął blondyn. – To ja chcę parówki.
   - Rób co chcesz dziecko! – krzyknęła baba. – Ja już nie mam siły, żeby obsługiwać takich ludzi, jak ty! – i poszła – jak mi się zdaje – na zaplecze.
   Niall natomiast wzruszył ramionami i poszedł za ladę. Wziął sobie dziesięć (o ile mnie wzrok nie myli) parówek, wyciągnął z kieszeni sto funtów i położył je na blacie.
   - Dziękujemy, do widzenia! – krzyknął Harold szczęśliwy chyba z powodu, że już wychodzimy z tego śmierdzącego miejsca.
   - W końcu! – krzyknęłam wypuszczając powietrze z ust. – Myślałam już, że tam nie wytrzymam dłużej!
   - Co ty, oddech wstrzymywałaś? – zapytał zdziwiony Liam.
   - No, a co innego mogłam robić w mięsnym idioto? – trzepnęłam go w łeb.
   - Oglądać mięsne wystawy. – stwierdził pan Tomlinson.
   - Idę stąd. – powiedziałam i ruszyłam przed siebie.
   - Gdzie? – spytał Niall.
   - Do swojego domu!
   - Ale do twojego domu idzie się w drugą stronę… - powiedział Zayn.
   Westchnęłam podirytowana i odwróciłam się na pięcie podążając już do swojego domu. 
_____
 
Krótki. Bo tak. Ale jest! WOOHOO! Mam nadzieję, że się spodoba! To opowiadanie pisze mi się z taką łatwością. Może dlatego, że mogę napisać to, co myślę? Oczywiście nie uważam, że One Direction to idioci, którzy nie umieją śpiewać, ale w opowiadaniu bohaterka zna ich już jakiś czas. Zresztą nie będę się tłumaczyć, bo tłumaczy się tylko winny. No, są ludzie parapety.  Powinnam być Maddie Parapet, a nie Maddie Styles. See ya! x x

wtorek, 14 lutego 2012

3. MOŻE JESZCZE COŚ ZARADZI.

   - Ivy! – krzyknął Lou.
   - Czego? – warknęłam.
   - Wiesz, jaki jest najkrótszy kawał o pedałach? – spojrzałam na niego pytająco. – Ten tego! – krzyknął i zaczął się śmiać jak jakiś ułomny pies czy coś…
   Siedzieliśmy w domu One Direction robiąc dosłownie wszystko i gdy Louis dostał padaczki związanej z tym oto prześmiesznym (czujecie ironię?) żartem, każdy przestał robić stochastyczną w swoim przypadku rzecz i gapił się na niego, jak na palanta (chociaż… on nim jest).
   Po dziesięciu minutach dalej patrzyliśmy się na Tomlinsona, a ten, gdy już przestał się śmiać, jak poparzony, spojrzał przelotnie na każdego z nas i jak gdyby nigdy nic spytał się ‘no co?’.
   - Nie wiem, po kim to masz, ale radzę ci, byś szybko udał się do psychiatry. – stwierdził Niall. – Może jeszcze coś zaradzi.
   Pan Marchewka głośno prychnął.
   - Przecież to było śmieszne! – krzyknął.
   - Nie wydaje mi się… - westchnęłam.
   - Co było śmieszne?! – wtrącił Liam.
   - Suchar. – dodałam.
   - Co?! – krzyknął Harry. – Lubię suchary! Zapodaj jednego!
   - Przychodzi baba do lekarza, a lekarz też baba. – Lou się od razu ożywił. Harold natomiast spojrzał na  niego z zażenowaniem.
   - Nie o takiego suchara mi chodziło! – krzyknął z oburzeniem. – Chciałem suchara do jedzenia!
   - Nie ma tak dobrze, mój drogi… - westchnęłam i wstałam. – Idę do kuchni, bo jestem głodna.
   - Pewnie! Idź do kuchni i wyżryj nam wszystko, co w niej mamy, bo przecież nie masz swojej! – krzyknął Niall. Nie, żeby oni nie robili tego samego z moją kuchnią. Duchowy facepalm.
   W tej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Żaden nie podniósł dupy.
   - Eee… Nie chcę wam nic mówić, ale ktoś dzwoni do drzwi. – poinformowałam jaśnie wielmożnych panów.
   - Ivy, bądź tak dobra z łaski swojej i otwórz drzwi. – powiedział Zayn uśmiechając się do mnie uroczo. Mówiąc uroczo mam na myśli NIE UROCZO. – Akurat stoisz…
   - Spierdalaj. – albo mi się wydaje, albo naprawdę nadużywam przy nich tego słowa.
   Poszłam otworzyć drzwi, zza których wyłonił się jakiś chudy rudzielec z czterema białymi pudełkami w rękach.
   - Dzień dobry, przesyłka cukiernicza dla pana Horana. – odezwał się.
   - Chwilkę… - powiedziałam, odwróciłam się na pięcie i krzyknęłam: - HORAN! Coś do ciebie! – na te słowa blondyn przybiegł do mnie i krzyknął:
  - O, cześć Edwin! – wyciągnął w kierunku rudego rękę, ale gdy ten mu jej nie podał (oczywiście dlatego, że nie miał wolnej ręki, żeby mu podać, bo trzymał pudełka) powiedział: - Dobra, wiem, że mnie nie lubisz, ale rękę chociaż mógłbyś mi podać! Dawaj mi te pączki! – wyrwał rudemu pudełka z rąk, dał mu pięćdziesiąt dolców, pomachał mu wrednie i zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
   - Pięćdziesiąt dolców za pączki? – zdziwiłam się.
   - Nie, tylko czterdzieści, a reszta to napiwek za fatygę. – stwierdził uśmiechnięty otwierając już pierwsze pudełko. – Lubisz z toffi?
   - Tak. – uśmiechnęłam się myśląc, że Niall pyta mnie o to, żeby zaraz mnie jednym poczęstować.
  - To super! – krzyknął i wziął się za konsumowanie słodkości. Ja natomiast ciężko westchnęłam i pomyślałam, że jak nie będzie widział to zwinę mu jedno pudełko. Na pewno nie zauważy. Wkręci mu się jakiś kit i będzie okej.
   Weszliśmy do salonu, gdzie panował chaos. Mówiąc chaos mam na myśli Lou siedzącego na dupie Hazzy i krzyczącego ‘WIO, WIO’ oraz Zayna i Liama bawiących się w karaoke i śpiewających jakąś piosenkę Hanny Montany.
  - Kurwa, z kim ja się zadaję? – zadałam pytanie retoryczne, na które wszyscy mi odpowiedzieli.
   - Ze mną!
   Duchowy facepalm. Duchowy facepalm. Nawet duchowy facepalm już nie pomaga!
   - Wio! Jedź, Haroldzie, jedź! – Lou krzyczał, jak obierana marchewka.
  - Iha. – westchnął Harold czytają jakąś gazetę dla nastolatek. Właśnie, dla nastolatek, nie nastolatków.
   - Lubię jajka. – stwierdził Niall wpierdalając pączka z toffi.
   Teraz to porządnie walnęłam go w łeb, a ten jak gdyby nigdy nic wpierdalał dalej kolejnego pączka.
   - Czemu bijesz mojego kochanego blondasa? – usłyszałam Zayna, który podszedł do Horana i pocałował go w czoło.
   - Za co to? – zdziwił się pochłaniacz jedzenia.
   - Za nic. – stwierdził Malik. – Za wszystko.
   - Lubię to. – uśmiechnął się Niall.
  - Ta… - westchnęłam. – Aż do porzygu.  – uśmiechnęłam się pod nosem i podążyłam w kierunku kuchni.
   Zajrzałam do zamrażalnika i wyciągnęłam z niego lody śmietankowe. Otworzyłam opakowanie i zastałam w nim… koperek?! Super! Nawet lodów w tym domu nie mogę zjeść. Zaraz, zaraz. Czy ja powiedziałam ‘domu’? Chodziło mi o to wariatkowo. 
___

No więc, dodaję, bo Olga chciała (czyt. moja głupia siostra). I już mnie korciło, żeby dodać. Teraz czekam na wenę do myaa (czyli miss-you-all-along.blogspot.com), bo DAWNO nic nie dodawałam. Specjalnie na życzenie pewnej czytelniczki napisałam o PĄCZKACH Z TOFFI! :) 
OBIERANĄ MARCHEWKĘ zawdzięczam Tyśce, przy której pisałam dzisiaj kawałek rozdziału. Przed angielskim miałam niewielką wenę! To opowiadanie ogólnie ma większe szanse na przeżycie i zakończenie, lecz nie poddaję się i będę łaziła z zeszytem i pisała miss-you-all-along! Od jutro zaczynam pisać szósty rozdział. Mam nadzieję, że Martylianka, mnie jakoś do tego natchnie, bo dzisiaj dawała radę. ♥ 
Także więc, żegnam was oto tym zdaniem i mam nadzieję, że się Wam podoba! xxx

niedziela, 12 lutego 2012

2. DAJ MI CHOCIAŻ JEDNEGO ŻELKA!

   - Ivy! – krzyknął rozgoryczony Niall. – Daj mi chociaż jednego żelka!
   - Nie! – odkrzyknęłam trzymając kurczowo dwoma łapami ogromną paczkę żelków.
   Siedzieliśmy właśnie w szóstkę na trzyosobowej kanapie i oglądaliśmy ‘Zmierzch’. Nie wiem, co im strzeliło do głowy, żeby to oglądać. W każdym razie nie można było nazwać tego oglądaniem filmu. Siedziałam pomiędzy Niallem a Harrym i trzymałam mocno otwartą paczkę żelków w obawie przed blondynem.
   - Ona ci nie da. Widziałeś przecież, z jaką siłą wyrwała mi wszystko, co miałem w ręku. – skwitował Harold, a ja spojrzałam na niego wrednie i poczęstowałam Horana żelkami. – Tego już za wiele! – krzyknął, wstał, pochylił się nade mną i… polizał mnie w policzek.
   - FUU! – krzyknęłam obrzydzona i zrywając się z miejsca zaczęłam się wycierać rękawem bluzy Nialla, którego wyciągnęłam do pozycji stojącej. – Już weź sobie te żelki pacanie! – rzuciłam Stylesowi całą paczkę, a ten uśmiechnięty usiadł na swoim miejscu.
   - Od razu luźniej się tu zrobiło… – stwierdził Liam jedzący lody widelcem, ale nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi.
   - Ej… - wtrącił się Zayn. – Czy my przypadkiem nie mieliśmy iść na kręgle?
   - Co? Na jakim bębnie? – spytał Lou wpierdalający dziesiątą już z kolei marchewkę.
   - Kręgle! – krzyknął Harry pochłaniając moje żelki.
   - Mi to się właściwie nie chce… - powiedział Niall i podążył w kierunku kuchni. Mojej kuchni!
  - Niall! – krzyknęłam podbiegając do niego, byleby nie wszedł do mojej kuchni. – Może chodźmy teraz do was, co?
   - Dobra, ale muszę coś wziąć z twojej lodówki, bo w naszej już nic nie ma. – powiedział.
   - To kupimy coś po drodze! – krzyknęłam, żeby stanął i się wrócił.
   - Ale ja jestem głodny! – zaczął narzekać.
   - To kupię ci co tylko będziesz chciał. – powiedziałam.
   - Ale… - zaczął, lecz spojrzałam na niego lekko już wkurzona. – No dobra.
   Stanęłam przed telewizorem i spojrzałam na każdego.
   - Ivy, jakbyś nie wiedziała, to zasłaniasz nam Edwarda. – powiedział Liam.
   - Naprawdę? No niech mnie ziemniak kopnie. Nie wiedziałam! – powiedziałam ironicznie i wyłączyłam telewizor. Wszyscy się zbulwersowali i zaczęli rzucać we mnie wszystkim, co tylko wpadło im w łapy. – No do cholery jasnej! Możecie się ogarnąć, ruszyć swoje zacne tyłki i wyjść z mojego domu?!
   - Ja mogę wyjść z każdego domu, ale nie z twojego. – stwierdził Harold. – Tu jest tak…
   - Idę po siekierę. – powiedziałam poważnie krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Wszyscy od razu się rzucili do wyjścia.
   - Ale wiesz, że idziesz z nami? – spytał Niall. – Miałaś kupić mi wszystko, co chcę. – walnęłam się w czoło z otwartej dłoni.
   - Dobra, ale zanim wyjdziemy to trochę potrwa. – powiedziałam uśmiechając się ironicznie.
   - Poczekamy! – krzyknął Louis.
  - Na ciebie zawsze, słońce! – wtrącił się uhahany Zayn. Zrobiłam duchowy facepalm i poszłam do swojego pokoju, żeby móc się pokazać z tymi debilami. No niestety, ktoś musi tu robić za mądrego.
   Ubrałam moją niebieską koszulkę ze znakiem Supermana, ciemne dżinsy, ogarnęłam twarz i resztę i wróciłam do tych idiotów.
   - Ivy, kochanie! – krzyknął Harry podbiegając do mnie i unosząc mnie w górę.
   - Spierdalaj! – odkrzyknęłam mu i zaczęłam się rzucać, żeby mnie postawił z powrotem na ziemi. Ten zaczął latać ze mną po przedpokoju, jak jakiś alkoholik czy coś…
   - Nie!
   - Tak!
   - Nie!
   - Tak!
   - Przestaniecie prowadzić dialog jednosłowny?! – spytał podirytowany Liam.
   - NIE! – krzyknął Harry i mnie odstawił tam, gdzie powinnam stać. – Smacznego, Niall. – zwrócił się do blondyna, który wychodził z mojej kuchni z czterema kanapkami w jednej ręce. Właśnie! Ten pacan miał nie zbliżać się już do mojej kuchni!
   - Niall, co ty do pantofla robiłeś w mojej kuchni?! – zapytałam wkurzona.
   - To co widzisz. Kanapki. – powiedział nie wykazując przy tym szczególnych uczuć.
   - Miałeś… - zaczęłam, ale stwierdziłam, że to i tak nic nie da (zresztą jak zwykle) i dodałam: - Wychodzimy.
     - Jaka ładna dziś pogoda… - stwierdził uśmiechnięty Lou.
   - No rzeczywiście ładna. – powiedziałam z ironią. – Jeśli burzę i deszcz nazywasz ładną pogodą to ja jestem Justin Bieber.
   - Co?! Gdzie Justin Bieber?! – spytał Niall, któremu aż z wrażenia przeżuta kanapka wypadła z mordy. Ja natomiast, zamiast zrobić swój słynny facepalm, uśmiechnęłam się miło, przybliżyłam się do niego, a właściwie to do jego ucha, i krzyknęłam:
     - Nie ma żadnego Justina Biebera!
   - C…Co…? Ale jak to? – spytał z przerażeniem. – Przecież przed chwilą mówiłaś coś o Justinie Biebrze…
   - Ah, co ta pogoda może zrobić z człowiekiem. – powiedział Zayn wznosząc oczy ku niebu. 
___
ŁAŁ, półtorej strony. >.< Niedługo będą dłuższe, bo w szkole na lekcjach mam wenę często, więc spoko. :D
Coś krzywo te dialogi się ustawiają, że tak to ujmę, ale trudno. Ważne, że możecie to przeczytać. Właśnie przed chwilą skończyłam pisać ten rozdział i myślę, że nie wyszedł mi najgorzej. Jest znośny jak dla mnie. A Wy co myślicie? :) 
Mam nadzieję, że chociaż trochę się Wam podoba. Jakoś szczególnie śmieszny nie jest, ale już mam parę pomysłów, co będzie działo się dalej, więc czekajcie cierpliwie! xxx

czwartek, 9 lutego 2012

1. IVY IRENE GARCIA!

   - Ivy Irene Garcia! – usłyszałam krzyk, który zdecydowanie należał do jakiegoś chłopaka. – Wstawaj! – teraz ktoś zaczął po mnie skakać.
   - Dajcie spać! – powiedziałam i przewróciłam się na drugi bok wtulając głowę w poduszkę.
   - Nie ma spania! Jest dwunasta! – teraz zrobiło mi się zimno.
   - Oddaj kołdrę idioto! – krzyknęłam podnosząc się do pozycji siedzącej. Ujrzałam Louisa, który stał nade mną z rozbawioną miną.
   - Wiesz, jaki dzisiaj dzień? – spytał uśmiechnięty.
   - Sobota? – powiedziałam z ironią. – Dlatego cię proszę, oddaj mi kołdrę i daj spać.
   - Dzisiaj jest czternasty czerwca! – oburzył się. – Są twoje urodziny debilko!
   W tym momencie do mojego pokoju wparowała reszta obłąkańców, czyli Niall, który w łapie trzymał kiełbasę, Zayn z lusterkiem, Harry coś pierdolił od rzeczy i Liam z płytą w ręku.
   - Sto lat! – krzyknęli wszyscy. Tak właściwie to jeden po drugim.
   - To dla ciebie, Ivy. – Liam podał mi… ich własną płytę. – Wiedzieliśmy, że zawsze marzyłaś o naszej płycie, więc postanowiliśmy ci ją podarować.
   - O tak… - westchnęłam. – Zawsze to tym marzyłam. – I marzyłam też o tym, żeby się w końcu wyspać, a ci idioci jak zwykle mi przeszkadzali. – Tylko, że ja mam urodziny dwudziestego lipca… - dodałam.
   - A dzisiaj który? – spytał Harold.                                                
   - Zapytaj Louisa. – kiwnęłam głową w stronę pana wiedzącego wszystko.
   - Lou, który dzisiaj? – zwrócił się do niego.
   - Czternasty czerwca. – skwitował i zaczął udawać, że myśli. – To ja nie wiem, dlaczego mi się w telefonie wyświetliło, że masz dzisiaj urodziny.
   - Jak byś wszedł na jej profil na facebooku to byś wiedział! – Zayn walnął pana Marchewkę w tył głowy.
   - To w takim razie idę dalej spać. – poinformowałam ich.
   - O nie! – Lou pociągnął mnie za rękę. – Idziemy…
   - Na kręgle! – krzyknął Zayn.
   - Mi to pasuje. Miejsce, gdzie nie ma łyżek to miejsce święte. – uśmiechnął się głupkowato Liam.
   - Dajcie mi żyć! – krzyknęłam.
   - Chyba raczej spać… - zaśmiał się Harry. Zmierzyłam go wzrokiem i rzuciłam w niego poduszką. Ten od razu spoważniał i razem z Niallem wyszli z mojego pokoju.
   - Ej, nie pozwólcie im dobrać się do mojej lodówki! – wrzasnęłam do reszty. Wszyscy rzuciliśmy się biegiem na dół do kuchni, gdzie Harold i Nialler okupowali jedyne zajebiste pomieszczenie w moim domu.
   Niall wyciągnął z zamrażalnika zamrożonego schaba i go ugryzł. Spojrzałam na niego tępo jak nóż.
   Loczek natomiast dobrał się do mojej tajemnej (no… już nie tajemnej) szafki na słodycze.
   - Styles! – znów krzyknęłam. Nie, teraz to ja się wydarłam. – Zostaw moje słodycze! – wskoczyłam mu na plecy i zaczęłam wyrywać mu wszelakie paczki żelków i chipsów z rąk.
   Gdy już się z nim uporałam, ten stwierdził, że jestem podła i chytra, a jak tak dalej pójdzie, to nie będę się już mieścić w drzwiach.
   - Kto powiedział, że życie jest proste? – westchnęłam.
   - Nie wiem, ale ktoś mówił… - zaczął myśleć.
   - To było pytanie retoryczne, idioto. – trzepnęłam go w ramię.
   - Ivy… - westchnął. – Dlaczego ty mnie cały czas bijesz?!
   - Zasłużyłeś.
 ____
Naszło mnie na pisanie śmiesznego opowiadania o 1D. ;) Ogólnie, odkąd pamiętam, zawsze lepiej szło mi pisanie czegoś durnego, niżeli opowiadań o miłości i tym podobnych pierdołach. Niektórzy mogą znać mnie z bloga miss-you-all-along, gdzie mam piszę (a raczej mam zamiar) o tej miłości i tym podobnych pierdołach. 
Dedykacja dla Olgi, mojej durnej siostry, która (chyba) lubi czytać moje opowiadania. :x